Skip to content

SŁOWO NA NIEDZIELĘ #10 – JAKUB MAZAN (tekst z archiwum)

Jubileuszowy gość cyklu “Słowo na niedzielę” musiał i jest wyjątkowy. O swojej przeszłości, przyszłości (w tym propozycji od Panthers Wrocław) oraz pasji do sportu opowiada najlepiej punktujący zawodnik Ligi Futbolu Amerykańskiego, skrzydłowy Seahawks Gdnynia Jakub Mazan. Zapraszamy!

Jak trafiłeś do futbolu?

To nie był pierwszy sport, który uprawiałem „na poważnie”. Od dziesiątego roku życia trenowałem kolarstwo. Najpierw szosowe, później torowe. W sumie byłem w tym sporcie dziewięć lat. Trafiłem do niego, kiedy w mojej szkole podstawowej odbywały się pokazy kolarskie. Po nich pojawiły się pierwsze międzyszkolne zawody na rowerze górskim. Szło mi nieźle, udało się wiele startów wygrywać. W konsekwencji wyników trafiłem na profesjonalny trening kolarski. Pamiętam go do dzisiaj. Dostałem pożyczony rower, miałem pokazać czy wytrzymam ze starszymi zawodnikami. Niby dla kogoś z boku to wydaje się nic wielkiego, ale dla amatora w moim wieku było to wielkie wyzwanie. Udało się. I po roku treningów jako amator trafiłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Toruniu, a po dwóch miesiącach wysłano mnie na pierwsze zawody, które też udało mi się wygrać. Debiut marzeń, zajawka była coraz większa.

Na tym etapie miałeś kogoś kto ciebie motywował?

Zupełnie nie. Starałem się być tylko w tym coraz lepszy. Miałem w głowie wyłącznie kolarstwo. Nakręcało mnie to, że rywalizowało się zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. A w tym sporcie, by pomóc innym, musisz sam się rozwijać. Bez ciężkiej pracy na treningach byłbym zespołowi nieprzydatny, a nawet jego obciążeniem. Zdobywałem wiele medali mistrzostw Polski, wygrywałem Puchary Polski. I wszystko było, pięknie aż do momentu kiedy nabawiłem się kontuzji kostki. Po niej, po przerwie od treningów, bardzo trudno wraca się do formy i w konsekwencji obraziłem się na kolarstwo, a wylądowałem w futbolu. Ale czas przy kolarstwie bardzo ukształtował moją przyszłość, nauczył odpowiedzialności za siebie i drużynę. Dodatkowo zostały znajomości, bo Michał Kwiatkowski (m.in. mistrz świata w kolarstwie szosowym z 2014 roku – przyp. red.) to mój kolega, podobnie jak Michał Gołaś (m.in. mistrz Polski z 2012 roku – przyp. red.) z którym nawet dzieliłem jedną szafkę.

I znalazłeś się w Angels Toruń.

Boisko na którym grali Angels było tuż przed moim blokiem. Pierwszy mecz futbolu amerykańskiego oglądałem z balkonu, Angels grali z Olsztyn Lakers. Niewiele z niego rozumiałem ale bardzo mnie ciekawił. Grał tam wtedy mój kolega Paweł Podlas, z którym po meczu zamieniłem kilka zdań. Zaprosił mnie, by się sprawdzić i spodobało mi się to na tyle, że po trzech treningach wiedziałem jaka będzie moja przyszłość. Ten sport dał mi wszystko czego szukałem w sportowej rywalizacji.

Już wtedy byłeś skrzydłowym?

Po powrocie z pierwszego treningu wpisałem w wyszukiwarkę youtube frazę „NFL” i zobaczyłem niesamowite chwyty Deza Bryanta. Wtedy uświadomiłem sobie, że chcę być taki jak on, wygrywać spotkania dla drużyny. Ale początkowo w Angels sprawdzano czy potrafię rzucać, czy nadaję się na rozgrywającego. Wychodziło mi to słabo, więc pomysł szybko upadł. Natomiast wszyscy wiedzieli, że jestem szybki, wysportowany, że przeszedłem z kolarstwa. I początkowo grałem dwa lata w obronie. Tylko przy tym w drugim roku w Angels już występowałem we wszystkich formacjach. Stało się tak, bo po roku poprosiłem sztab trenerski, by grać w dwóch formacjach. Zapewniłem szkoleniowców, że wytrzymam kondycyjnie. Zespół dał mi szansę. Początkowo kilka zagrywek w ofensywie, a później z każdym kolejnym spotkaniem więcej. Finalnie zakończyło się to tak, że do obrony wchodziłem tylko kiedy była taka konieczność.

W Angels sukcesy pojawiły się równie szybko jak w kolarstwie.

Bardzo miło wspominam te dwa lata. W drugim sezonie awansowaliśmy do PLFA 1. Graliśmy niezły futbol. W międzyczasie moja gra została zauważona przez Seahawks Gdynia i w trzecim sezonie wylądowałem w zespole z Pomorza.

Twój transfer odbił się szerokim echem.

Można nawet powiedzieć, że dzięki mojemu dołączeniu do Seahawks dzisiaj kluby dostają ekwiwalent za wyszkolenie zawodników po transferze. Ale wracając do momentu kiedy odchodziłem z Angels, mój transfer dokonał się miesiąc przed startem Angels w PLFA 1, a w dniu kiedy startowała Topliga. Angels dogadali się z Seahawks. Nie dostali wtedy za mnie nawet złotówki. Byli źli na mnie. Natomiast uważałem wtedy – i w sumie dalej przy tym stwierdzeniu zostaję – że warto czasami patrzeć na siebie, mniej na drużynę. A wtedy po jednym z przedsezonowych treningów dostrzegłem, że w tym zespole już się nie rozwinę. Pewnie to banał, ale stojąc w miejscu w takim sporcie, cofasz się. Seahawks byli ścisłą czołówką w kraju. Zaryzykowałem i nie żałuję. A rozgrywający gdynian Micah Brown pokazał mi czym jest prawdziwy futbol.

Czyli masz silną psychikę.

Z pewnością. Nawet w kolarstwie, w młodości, już to się objawiało, kiedy kłóciłem się z zawodnikami z Rosji. Wracając do futbolu, silna psychika nie zmienia faktu, że miałem lekkie wyrzuty sumienia odchodząc z Angels. Idąc do Seahawks obawiałem się czy sobie poradzę. Dlatego… prawie wylądowałem w ekipie Kozłów Poznań, która również była wtedy czołówką w Polsce i potrafiła pokonać zespół z Gdyni. Dlaczego tak się nie stało? Będąc kiedyś w Toruniu, po pierwszym sezonie w Angels, rozmawiał ze mną Maciej Cetnerowski. Zapytał czy zagrałbym dla Seahawks. Odpowiedziałem, że to nie wchodzi w grę i że zawsze będę grał dla Angels. Natomiast później, kiedy w Angels nie widziałem swojej przyszłości, myślałem nad innym klubem i zgłosiłem się do Kozłów. Można powiedzieć, że jedną nogą już tam byłem, tylko musiałem jeszcze dokonać ostatnich formalności i po rozmowie z Jędrzejem Stęszewskim podpisać dokument gdzie zagram. Lecz po rozmowie z Jędrzejem zadzwonił do mnie… Maciej Cetnerowski. Przywitał półżartem, „Jakub, czy ty chcesz bym się na ciebie obraził?”. Wtedy nie wiedziałem jeszcze o co chodzi, więc poprosiłem by odpowiedział dlaczego tak myśli. A on przypomniał mi nasze pierwsze spotkanie po inauguracyjnym sezonie w Angels i zapytał z kim rozmawiałem pierwszy. Dopowiadając, czy naprawdę chcę przejść do Kozłów nawet z nim nie rozmawiając. Przy tym dodał, że on nadal jest zainteresowany. I tym mnie zszokował. Nie myślałem o Seahawks, myślałem że są dla mnie za silni. Rozmowa trwała z czterdzieści minut, a pod jej koniec powiedziałem, że zagram dla Seahawks. Pojechałem jednak na inaugurację sezonu Kozłów. Zobaczyłem na boisku czterech importów. Wygrali wysoko, ale poczułem też wtedy, że tam się nie odnajdę i gra dla zespołu z Gdyni będzie dobrym wyborem.

Czyli nie dość, że naraziłeś się Angels, to w ostatniej chwili wystawiłeś Kozły.

Nie da się ukryć, obydwie drużyny były na mnie złe. Szczególnie zespół z Torunia, Kozły raczej tylko zgrzytały zębami. Ale jakoś to się rozeszło po kościach. Nikt mnie nie wyzywał, nie obrażał. Podpisałem deklarację gry dla Seahawks i temat został zamknięty.

Jaki był pierwszy trening w Seahawks?

Śmiano się, że zespół ma w szatni piernika. Z każdym kolejnym treningiem lepiej się zgrywałem. Zagrałem w końcu też w meczu trzeciej kolejki z Zagłębie Steelers. Złapałem prawdopodobnie wszystkie piłki jakie dostałem. Pokazał mi on, że nie mam się czego obawiać, że to mój poziom. A w kolejnym meczu graliśmy z Lowlanders Białystok. Byłem zmiennikiem, ale w trakcie spotkania urazu nabawił się Dawid Kryszałowicz, zastąpiłem go i złapałem pierwsze przyłożenie dla Seahawks. Sezon zakończyliśmy pierwszą w historii obroną tytułu mistrzowskiego.

Tylko, że nagród indywidualnych w przyszłych latach brakowało. Dopiero w roku 2017 zostałeś uznany najlepszym odbierającym ligi.

Może tak to wyglądać, ale czuję nawet teraz, że jestem coraz lepszy. Nie dostawałem statuetek za MVP skrzydłowego, ale nic nie znaczyło. Zawsze byłem w czołówce, więc nie odbierałem tego tak, że jest źle. Forma i umiejętności rosły. A najważniejsze jest, by wygrywała drużyna.

To prawda, ale w ostatnim sezonie najlepszym zawodnikiem został zawodnik Panthers Wrocław, rozgrywający Tony Dowson. Mimo, że ty zdobyłeś 98 punktów. Było rozczarowanie?

Tak jak w poprzednich latach nie czułem problemu z tym, że nie zostałem nagrodzony indywidualnie, tak w tym roku boli mnie to, że nie uznano mnie najlepszym zawodnikiem sezonu. Żeby to źle nie zabrzmiało, jestem osobą która dla siebie jest najbardziej wymagająca, krytyczna, ale wydaje mi się, że zrobiłem wszystko, by ją otrzymać. I byłem zaskoczony, że jeden z moich dwóch celów – poza mistrzostwem – został mi odebrany. Przez to też nie było to miłe zakończenie sezonu. Zdobyłem pięć przyłożeń po akcjach powrotnych, osiem po podaniach. Zdobyłem niezliczoną ilość jardów. W jednym z meczów, przeciwko Panthers, zagrałem nawet jako rozgrywający i jednocześnie zdobyłem w tym starciu przyłożenie po returnie. Powiem szczerze, czuję że zostałem z tej nagrody okradziony. Tylko i wyłącznie dlatego, że Tony Dowson biegał z piłkę, gdzie będąc rozgrywającym o takiej charakterystyce robić to w Polsce jest stosunkowo proste. A przez to zdobywanie przyłożeń. Często miał łatwą drogę do biegania, bo defensorzy skupiali się na kryciu skrzydłowych. Podawał niewiele. Oczywiście, chwała mu za to, że potrafił wykorzystywać okoliczności jakie miał, zrobił różnicę przychodząc do ligi, ale czy był rewelacyjny to pokazał finał.

Widzę, że bardzo ciebie to boli.

Dowson przyszedł w trakcie sezonu. Nie wiem czy powinien być nawet w takich okolicznościach rozpatrywany jako kandydat do jakichkolwiek nagród. Może tak to odczuwasz, bo też doskonale wiesz, że jestem Polakiem który robi to hobbistycznie. Rywalizuję z osobą która nie dosyć, że żyje sportem od piątego roku życia, zarabia na tym, stoję z nim od początku na równi i on wygrywa, bo ma paszport Amerykański, bo ja tak to odbieram. Tego nie zrozumiem i mam nadzieję, że w przyszłości się to zmieni. My nie gramy zawodowo w ten sport, a przez takie zagrywki wychodzą niejasności. W konsekwencji tego, że nie dostałem nagrody MVP, dano mi wyróżnienie „na pocieszenie” najlepszego skrzydłowego. Kiedy ja na to nie zasługiwałem, bo w mojej ocenie o wiele bardziej wykazał się Robert Szmielak z Towers Opole, który imponował mi punktami z Panthers i Tychy Falcons. Dodatkowo zdobywając wiele jardów w innych meczach. Ktoś powie, że jestem narcyz, a ja widzę to tak, że pomijając mnie przy MVP, ukarano też Roberta.

Nie czujesz się z tym dobrze.

Doceniam to, co wykonał w tym roku zawodnik z Opola. Ile kosztowało go zbudowanie tej formy w zespole, który debiutuje na tym poziomie rozgrywek. Nie jest mi z tym dobrze mimo, że czuję się od czterech lat najlepszy na swojej pozycji. Co nie zmienia faktu, że Robert w liczbach w tym roku wyglądał lepiej i to powinno być wyróżnione. Podobnie jak forma Grzegorza Dominika z Falcons. Ale w tym roku widać kapituła miała z tymi nagrodami problem, bo sześć kopnięć z pola Michała Dąbkowskiego z Rhinos Wyszków, czyli o dwa razy więcej od Piotra Gołackiego z Panthers, też było za mało, by dostać nagrodę najlepszego kickera. Jak się domyślam, wybierano według nazwisk, a nie osiągnięć w sezonie.

Wracając do twojego pierwszego celu, z Seahawks mistrzostwa nie zdobyłeś. Nawet nie zagraliście w Polish Bowl. Jak zmienił się zespół po odejściu trenera głównego Macieja Cetnerowskiego?

To był zupełnie inny rok. Drużynę przejął Mele Mosqueda. To były duże zmiany, ale czy wyglądaliśmy wyjątkowo żle? Wydaje mi się, że nie. Chłopacy dali z siebie wszystko. Pokazaliśmy, że mamy mocny polski skład. Zabrakło nam w kluczowych momentach wsparcia zawodników z USA. Rozgrywający Philip Juhlin w bardzo ważnym meczu z Lowlanders nie chciał rzucać. Defensor Barron Miller nabawił się kontuzji wyłączającej z gry na drugą część sezonu. Do zespołu dołączyło wielu młodych zawodników. Do tego zmienił się nasz schemat gry. Trener Cetnerowski opierał się na doświadczonych graczach. Mimo, że był głównym trenerem, trzymał nas organizacyjnie. Mówił mocne słowa, jeżeli graliśmy źle, ale zawsze skupiał się na kontrolowaniu. Natomiast rozgrywający był też w pewien sposób koordynatorem ofensywy i miał kreować nasz atak. W przypadku gdy sobie z tym nie radził, trener Cetnerowski potrafił podejmować trudne decyzje, ze zwolnieniem włącznie, jak to było po meczu z Lowlanders w 2017 roku.

Ten mecz był zresztą wyjątkowy, bo dawno nie widziałem was tak bezradnych.

Na to złożyło się kilka względnych. Nasz rozgrywający Zander McKean zataił kontuzję. Był nie w pełni sprawny. Ale to już historia. Tak czy inaczej, wydaje mi się, że tegoroczna opcja z trenerem głównym i jednocześnie koordynatorem ofensywy to dobry kierunek. Było jednak widać, że przy przebudowie zespołu zabrakło nam juniorów. Weterani nie mieli możliwości zejść z boiska. Dlatego kilka razy organizowaliśmy rekrutacje dla młodszych graczy, ale też niestety dla seniorów. Później brakowało doświadczenia w najważniejszych momentach przeciwko Lowlanders. I finalne, dodając problemy z rozgrywającym, przełożyło się to na wysoką porażkę w najważniejszym meczu w sezonie w Białymstoku. Pierwszy raz od pięciu sezonów byliśmy od Polish Bowl tak daleko i nie jest to przypadek.

W drugiej części sezonu zmieniliście rozgrywającego i z Jasonem Smithem wyglądaliście z każdym tygodniem coraz lepiej. W sumie aż do starcia z Panthers w półfinale, kiedy przegraliście 6:52.

Pierwsze mecze z Jasonem nie mogły wyglądać idealnie, ponieważ nie znał naszych zagrywek. Z każdą kolejką było lepiej, komunikacja wyglądała bardzo dobrze. Z Panthers była brutalna weryfikacja, też po części przez sprawy na które zawodnicy nie mieli wpływu. Dwa spotkania nie mogliśmy rozgrywać na naszym domowym stadionie w Gdyni, przenieśliśmy się na stadion Ogniwa Sopot, a tam podczas transmisji było słychać wywoływane wszystkie, bądź niemal wszystkie, nasze zagrywki. Więc zespół z Wrocławia mógł być na nas przygotowany pod każdym względem. Dodatkowo ja nie byłem sobą. Przeciwko Panthers grałem z kontuzją. W meczu z Lakers zerwałem mięsień półścięgnisty. Miałem trzy tygodnie, by jakoś się zregenerować. Mój fizjoterapeuta wyczyniał cuda i wydawało mi się, że będę mógł grać. Pojawiłem się w meczu, ale przez dwie kwarty walczyłem z sobą. Nie czułem się dobrze, brakowało stabilności, dlatego na drugą połowę już nie wyszedłem na boisko. Czułem, że pogłębiam uraz, a po zerwaniu mięśnia dwugłowego, które mogło stać się w każdej chwili, konieczna byłaby operacja. W ten sposób zamknąłem kolejny rozdział w Seahawks.

——————————————————————————————————

Miałeś też etap futbolisty pod nazwą „kurs na NFL”. Prowadził on przez mecz Euro-American Challenge w Myrtle Beach. Jak bardzo jesteś rozczarowany tym co tam zobaczyłeś i tym, że nic on nie zmienił w twojej karierze?

Na spotkaniu organizacyjnym, gdzie znalazło się około trzystu zawodników, dowiedziałem się, że zostanie zorganizowany mini draft, tak by wybrać podstawową pięćdziesiątkę na mecz z ekipą Stanów Zjednoczonych. Po nim zastanawiałem się ze skrzydłowym Panthers Wrocław Patrykiem Matkowskim dlaczego wśród zawodników z Europy nie ma nikogo wyglądającego na Europejczyka. I co się okazało? Że byliśmy tam tylko my urodzeni w Europie. To było ogromne rozczarowanie, szczególnie że znaliśmy tę imprezę z meczu w Warszawie na Stadionie Narodowym i tam wyglądało to zupełnie inaczej.

Więc kto jeszcze tworzył zespół z Europy?

Byli to Amerykanie, którzy wyjechali grać w futbol w Europie, np. w lidze czeskiej i ukraińskiej. Wyglądało to na jeden wielki żart, nie ostatni. Ale starałem się o tym z Patrykiem nie myśleć. Skoro już się tutaj pojawiliśmy, to chcieliśmy swoją szansę wykorzystać maksymalnie, szczególnie że sam mecz z USA miał być śledzony przez skautów z NFL.

I tutaj pojawił się żart drugi.

Dokładnie drugi i trzeci. W dniu meczu myśleliśmy, że na tych bardzo oryginalnych, wysokich trybunach będzie tłum ludzi, a finalnie pojawiło się maksymalnie pięćdziesiąt osób. Skautów nie było, a jak o nich dopytaliśmy innych zawodników to się z nas śmiali dodając, że skautami są osoby które są w naszych sztabach. Oczywiście tych osób ze sztabu nikt nie znał, a koszulki jakie mieli na sobie wyglądały jak te kupione w dyskoncie z używaną odzieżą. Mimo tych informacji, staraliśmy się nie zrażać. Wykonać najlepszą możliwą robotę. Na ławce znalazło się nie pięćdziesiąt graczy jak mówiono na pierwszej rozmowie, a pewnie z dziewięćdziesiąt. Nie chciano nas wstawiać na zagrywki. Więc w pewnym momencie spotkania weszliśmy sami na boisko i nie chcieliśmy z niego zejść.

Sztab na to zareagował?

Tak. Mieliśmy polecenie, by zejść z boiska, ale postanowiliśmy z Patrykiem, by tego nie robić. Jesteśmy Polakami. Nikt nie będzie z nas sobie robił żartów. Wykonaliśmy olbrzymią pracę, by tam się dostać, więc nie mieliśmy zamiaru tak tego zostawić bez minut na boisku. A w drugiej połowie zarówno ja, jak i Patryk złapaliśmy po podaniu. Przegraliśmy 24:36, ale gdybyśmy grali od początku, to myślę, że zespół USA można było pokonać.

Amerykanie też musieli opłacać grę w tym meczu?

Dokładnie, wpisowe około dwieście dolarów, płacił każdy i w tym mieliśmy zagwarantowany dobry hotel. Tylko, że im odchodziły koszty na przelot, koszty wyrobienia wizy i wiele innych dodatkowych opłat. Więc pod tym względem mieli lepiej. Podsumowując, nikt nam tych wspomnień nie zabierze. Tych rozmów z zawodnikami, kiedy nas uświadamiali, że zawsze trzeba czuć się najlepszym. Propozycji po przylocie do Polski wyjątkowo dobrych nie było, a te co były nie interesowały mnie na tyle, by porzucić cel jaki postawiłem sobie z Seahawks, czyli drugie mistrzostwo.

Po ostatnim sezonie mam jednak wrażenie, że perspektywa celów się u ciebie zmieniła. Myślisz o odejściu z Seahawks?

Dostałem propozycję z Panthers Wrocław oraz innych klubów w Europie. I ta pierwsza bardzo mnie zaciekawiła.

Zaskoczyła?

Decyzji czy gram dalej w Gdyni czy tez szukam nowych doświadczeń jeszcze nie podjąłem. Z każdym rokiem mam takie przemyślenia, a jaka będzie przyszłość wkrótce się okaże. Najpierw muszę jednak wyleczyć nogę do końca, bo niedługo startuje sezon przygotowawczy.

A gdyby nie kontuzja, to myślę, że razem z kolegami z drużyny Arkiem Cieślokiem oraz Jakubem Krystkeckim grałbym w Berlin Rebels.

Złamał ci się entuzjazm po tych pytaniach. Jest coś czego żałujesz?

Pewnie skończyłbym przygodę z kolarstwem wcześniej i będąc młodszy zaczął treningi futbolowe. I zapewne teraz już byśmy nie rozmawiali na podwórku polskim, a może nawet w NFL. Szybciej odszedłbym z Polski. Po 2015 roku może zagrałbym jeszcze jeden sezon, a już później wyjechał. Czasami o tym myślę, bo miałem taką okazję, by dołączyć do czołowej ekipy GFL. Niestety wtedy się na to nie zdecydowałem. Wybrałem inną ścieżkę kariery. A gdybym to zrobił, to oczywiście celowałbym w to by być tam najlepszy. A tam się wyróżniając, będąc MVP, trafiasz do NFL.

Masz na myśli skrzydłowego Moritza Boehringera, który został wybrany w drafcie przez Minnesotę Vikings?

Dokładnie tak. Okazało się, że ten szczyt wcale nie jest nieosiągalny, jak wielu może się wydawać. Kwestią najważniejszą jest to, by się wyróżniać. NFL jest dla wybranych, ale dla najlepszych się otwiera również na Europę. Zazdroszczę więc chłopakom, którzy zaczęli zajmować się futbolem na poważnie dużo wcześniej. Którzy jak Kacper Jaszewski z Rhinos Wyszków mają okazję uczestniczyć w NFL Academy. Gratuluję mu i pozdrawiam. Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach i pokaże wszystkim, że warto w siebie wierzyć i być konsekwentnym. Jest na właściwej drodze. Ja zrobiłem wiele rzeczy nie tak jak powinienem, trochę zbłądziłem, w konsekwencji czego od dwóch lat stoję w miejscu. Tak naprawdę, mając 27 lat, mam ostatnią szansę, by zrobić krok do przodu i stać się kimś więcej, niż tylko najlepszym zawodnikiem ligi polskiej, bo za takiego się uważam, mimo braku statuetki. Mam jednak w głowie, że etap kiedy nie będę potrafił być już najlepszy i czas kiedy będzie trzeba wybrać się na ryby, już się zbliża. Dlatego cieszy mnie, że moja żona mnie wspiera, wypycha w świat, inspiruje i motywuje. Dzięki niej jestem gotowy, by w następnym sezonie być kolejny raz w życiowej formie.

 ———————————————————————————————————

Jak wspominasz The World Games?

Zakończyliśmy zawody we Wrocławiu po dwóch porażkach. Na czwartym miejscu. Bardzo siedzi to w mojej głowie i boli. Szczególnie dlatego, że zaprezentowaliśmy się źle, przez to, że nie podołał nasz sztab trenerski. Do TWG było pięknie, natomiast w najważniejszym momencie wszystko padło. Dwa lata wyrzeczeń, ciężkich treningów, a w niektórych przypadkach nawet problemów rodzinnych, skończyło się beznadziejnymi porażkami w bardzo złym stylu. Po meczu o brązowy medal polały się łzy. Nie mogłem ich powstrzymać. Zaprezentowaliśmy się tak źle jak nigdy, głównie – przepraszam, że się powtarzam, ale nie potrafię tego zrozumieć – przez sztab trenerski, któremu nigdy nie wybaczę tego jak nas poprowadził w The World Games. Przez to jak nas blokował, jak nasz potencjał został zamknięty. To spotęgowało tak wielką złość, że czasami się zastanawiam nad tym, czy to nie był ostateczny powód rozłamu naszej dyscypliny na Ligę Futbolu Amerykańskiego i Polską Ligę Futbolu Amerykańskiego. A po rozłamie kadry narodowej już nie ma i obawiam się, że przez długi czas nie będzie. Co jest kolejnym powodem do żalu, bo mając tak świetnych zawodników powinniśmy grać z innymi krajami w imprezach mistrzowskich, jak robią to chociażby gracze z Niemiec czy Austrii.

Po TWG był jednak jeszcze mecz reprezentacji Polski ze Szwajcarią. Nie pojawili się na nim – z wyjątkiem Patryka Matkowskiego – gracze Panthers Wrocław. Ciebie też tam nie było. Żałujesz, że nie dołączyłeś do Patryka?

Będę szczery, gdybym był jeszcze raz w tej samej sytuacji, w tych samych okolicznościach, to zagrałbym w Lublinie. Popełniłem błąd, żałuję tej decyzji. Nawet mając na uwadze to, że na TWG jeszcze nie było pewności, że się odbędzie. Wiedząc jednak, że trener Cetnerowski przekazał nam, że mamy sobie wziąć wolne i nie grać oraz to, że Panthers wystosowali oświadczenie, że się tam nie pojawią, uległem temu wszystkiego i nie zagrałem ze Szwajcarią. Ale gdybym mógł to zrobić jeszcze raz, to na zgrupowaniu bym się pojawił, nawet wiedząc, że dostałbym za to w Seahawks naganę. To jest gra z orzełkiem na piersi. Dla takich momentów łamie się zasady. To nie był mecz pokazowy, by odmawiać. Teraz jestem o to mądrzejszy.

Co nie zmienia faktu, że reprezentantem Polski jesteś. Inni, na razie, takiej okazji nie mają.

To wielkie wyróżnienie. Jednym z najpiękniejszych dni w życiu był ten, w którym ogłaszano powołania na TWG. Doskonale pamiętam jak przekazał mi to trener skrzydłowych Filip Pawełka. Podobnie czułem się po dostaniu się na pierwszy camp reprezentacji. Nie mogłem spać kiedy się o tym dowiedziałem. Odbierałem wiele gratulacyjnych telefonów, wiadomości. Pamiętam też jak zadzwoniłem do narzeczonej, powiedziałem jej, że niestety ale po try-outach zostaję przez dwa tygodnie na reprezentacyjnym campie. A że mój ton był poważny, to przez minutę milczała, bo zrozumiała to jakbym się nie dostał do kadry. Później, jak wszystko przeanalizowała, to wpadła w euforię razem ze mną. Byliśmy wzruszeni. To mój najlepszy dzień w życiu jako futbolista. Takich wspomnień, tej jedności, tego nie zapomnę do końca życia. A koszulkę, którą dostaliśmy po The World Games, trzymam jak relikwię. Będzie ze mną zawsze. Niezależnie czy będę mieszkał w Toruniu i dojeżdżał na treningi Seahawks, we Wrocławiu, czy w innej części Europy.

Z kadrą wiąże się też najgorszy dzień w sportowym życiu?

Są dwa takie dni. Pierwszy, kiedy przegraliśmy z USA. Drugi, porażka w SuperFinale w Białymstoku z Panthers 13:56. Kiedy już po pierwszej połowie było 0:35. Kiedy patrzyła na nas w telewizji cała Polska. Drużynowo nie podołaliśmy w tym meczu kompletnie. Nawet mimo tego, że dostałem nagrodę za akcję meczu. To było marne pocieszenie w takich okolicznościach. To był blamaż.

Blamaż do tego stopnia, że nawet drugi raz tego meczu nie oglądałeś?

Staram się zawsze wyciągać wnioski, więc ten mecz oglądałem wielokrotnie. Przeanalizowałem swoje akcje, mimo że co chwilę bolało mnie widząc naszą bezradność. Podobnie było ze spotkaniami The World Games. Mam świadomość, że nie zawsze się wygrywa. Jestem pewny siebie, ale też pokornie wyciągam wnioski z niepowodzeń.

——————————————————————————————————

Po drugim sezonie w Angels przeniosłeś się do Seahawks, ale Toruń zawsze pozostawał twoim miejscem zamieszkania. Jak udało ci się to dzielić?

Dojeżdżałem do Gdyni na trening po 200 km trzy razy w tygodniu. Może opuściłem w tym czasie dziesięć procent z nich, ale to przez to, że trener mnie z nich zwolnił. Do tego dochodziła pięć razy w tygodniu siłownia. Przy tym w moim życiu jest oczywiście żona, od ośmiu miesięcy dziecko, do tego praca. I mimo to zawsze jakoś tak sobie potrafiłem i potrafię ustalić tydzień, by wszystko pogodzić. Jest to oczywiście bardzo trudne. Ale dla chcącego da się znaleźć rozwiązanie. Niezbędna jest przy tym druga połówka, bo gdyby nie wsparcie żony, to pewnie bym sobie nie poradził. Ona zawsze mi mówi, nawet teraz jak mamy małe dziecko, że mam dalej trenować i się rozwijać. Że nie widzi mnie rezygnującego z futbolu w tym momencie.

A po przegranym meczu jesteś osobą do zniesienia, czy lepiej do ciebie wtedy nie podchodzić?

Jestem rozczarowany, ale jutro jest kolejny dzień. Myślę, że potrafię oddzielić się od tych emocji z boiska. Dodatkowo, po meczu, od dwóch lat mam swojego stałego fizjoterapeutę. Spotykam się z nim pięć razy w tygodniu, w tym właśnie bezpośrednio po meczu. I mamy z tego obopólną korzyść, bo ja dochodzę do siebie, a on się przy mnie rozwija, podkreślając że takie spustoszenie ciała jakie robi futbol jest dla niego wyzwaniem. Oczywiście też się nie objadam, stosuję dietę. Chodzę do lekarzy specjalistów, badam krew. Mimo, że ten sport jest amatorski i nie mamy z tego pieniędzy, to podchodzę do tego w pełni profesjonalnie, jakbym był zawodowcem. Współpracuję też z trenerem personalnym z Wrocławia, z którym konsultuję się online. Tylko pierwsze spotkanie było w Poznaniu, kiedy przeprowadził ze mną wywiad i zaufał na tyle, że nie muszę się z nim spotykać osobiście. Ale telefonicznie jesteśmy w kontakcie cały czas. Wysyłam mu też wideo swoich treningów pod ocenę, czy wszystkie założenia wykonałem. I staram się być przy tym posłuszny.

Gdzie w tym wszystkim znajdujesz czas na pracę?

Jestem przedstawicielem handlowym. Przed tym jak rozpocząłem pracę, będąc na rozmowie kwalifikacyjnej, podkreślałem że jestem zawodnikiem futbolu amerykańskiego. Że muszę dojeżdżać na treningi, czasami wziąć wolne, by jechać na mecz, a w innym przypadku zwolnić się w godzinach pracy, by odbyć sesję u fizjoterapeuty. Jestem uczciwy, a na szczęście mój pracodawca to rozumie. Przyjął mnie i jestem mu za to bardzo wdzięczny.

Czy uzależniłeś się do tego stopnia od futbolu, że na inne sporty nie ma już miejsca w twoim życiu?

Jako kibic byłem kilka razy na żużlu, ale jakoś się nie przekonałem. Mimo, że w mieście mamy pewnie najlepszy stadion na świecie dla tego sportu, na którym jednak nie da się nic więcej uprawiać ponieważ jest za wąski. Zdecydowanie bardziej wolę koszykówkę, którą nawet kiedyś próbowałem uprawiać w większym stopniu niż wyłącznie amatorsko. A Twarde Pierniki Toruń to aktualny wicemistrz Polski. Tam pracuje też mój fizjoterapeuta, którego poznałem dzięki znajomym koszykarzom. Lubię też czasami obejrzeć w telewizji koszykówkę z USA, być wirtualnie jak Rajon Rondo przez którego wkręciłem się w fanbase Boston Celtics. Kupiłem ich nawet koszulkę i spodenki. A jeżeli chodzi o futbol, oglądam oczywiście też NFL i trzymam z Seatle Seahawks i Atlantą Falcons. W tym drugim zespole gra mój futbolowy idol Julio Jones.

Słyszałem też na mieście, że jesteś całkiem niezły w piłkę nożną. I nawet miałeś propozycje, by dołączyć do miejscowej Elany.

To prawda. Jak zbierałem fundusze na wyjazd do USA, to od zarządu Elany dostałem szansę wystąpienia w ich specjalnym programie youtube „TurboElanowcu”. Poszło mi całkiem nieźle, do tego stopnia, że więcej odcinków nie opublikowano. Zepsułem im zabawę, mimo że kolejne były nagrane. Pamiętam też fragment, że jak odbijaliśmy piłkę głową, to w pewnym momencie nagrania kazano mi przestać, bo pewnie byśmy do dzisiaj ją odbijali (śmiech). I wtedy zaproszono mnie bym dołączył do Elany, a marzenia o USA odłożył w czasie. Oczywiście z niej nie skorzystałem, ale to było bardzo miłe. Dostałem też od klubu koszulkę i piłkę – co zlicytowałem – oraz otrzymałem proporczyk, który wisi jako pamiątka na mojej półce z pucharami.

%d bloggers like this: