Skip to content

Najbardziej pamiętne momenty draftu

Draft to nieodłączny element każdej profesjonalnej ligi sportowej w Stanach Zjednoczonych. Po polsku to słowo można przetłumaczyć jako “nabór” (a w terminologii wojskowej oznacza pobór do armii) i w dużym skrócie polega na wybieraniu przez wszystkie drużyny z ligi, zawodników z ligi uniwersyteckiej, którzy w ciągu kilku lat spędzonych w swoich uczelnianych zaprezentowali umiejętności dające szansę wykazania się na poziomie profesjonalnym. Jest to prawdopodobnie najważniejszy moment off-season, bo dobrym draftowaniem można wyciągnąć drużynę z naprawdę potężnego dołka (co w minionym roku udowodnili Texans), a złym można popaść w wieloletni kryzys, z którego wyjście umożliwia… draft. Draft jest również swego rodzaju grą hazardową, gdyż nigdy nie ma gwarancji, że zawodnik dobrze prezentujący się w lidze akademickiej, wybrany z wysokim numerem, zostanie gwiazdą w NFL. I analogicznie: nigdy nie wiadomo, czy któryś zawodnik z dalszych rund nie jest ukrytym diamentem, którego skauci z różnych powodów nie wytypowali wyżej. Draft również wzbudza często emocje porównywalne do meczu w play- offach, tyle, że głównymi gwiazdami są w tym wypadku skauci, trenerzy, generalni menedżerowie i ich telefony. Emocje, któe towarzyszą temu wydarzeniu dobrze oddaje film „Draft Day” z Kevinem Costnerem w roli głównej (milczeniem pominę polskie tłumaczenie tego tytułu…). Nie jest to obraz wybitny, ale dla fanów NFL jest to jeden z ciekawszych (i najlepszych) filmów o tematyce futbolowej, a zbliżający się nabór zawodników i okrągła – 10. rocznica premiery filmu są dobrymi pretekstami do nadrobienia, czy też odświeżenia  dzieła z klasyki gatunku. Z okazji zbliżającego się draftu napakowanego talentem, przybliżamy wydarzenia z draftów, które przez lata zdążyły zapisać się na kartach historii świata futbolowego. Tekst przygotował Igor Białecki, a korektą zajął się debiutujący na naszych łamach Adam Fabisiewicz. 

Jeśli chcielibyście dołączyć do #TeamNFLPolska i nas wesprzeć na serwisie Patronite, szczegóły znajdziecie na https://patronite.pl/nflpolska.com

lub klikając przycisk ->

Wspieraj Autora na Patronite

Z góry bardzo serdecznie dziękujemy! Dzięki temu wsparciu możemy funkcjonować i się rozwijać.

***

PICK #199

First things first, jak to mówią. Zaczynamy od wyboru, który zdefiniował NFL na ponad dwie dekady. Tom Brady zostaje wybrany w szóstej rundzie draftu 2000 roku z numerem 199. Czołowy przykład tego, że można wybrać dobrego rozgrywającego w trzecim dniu draftu, a gracz ten na dodatek stanie się liderem drużyny i dominatorem ligi na lata. Chociaż współcześnie też mamy taki przypadek, to jednak potrzeba jeszcze co najmniej sezonu, aby potwierdzić tę tezę. Wracając do Brady’ego – rozgrywający z Uniwersytetu Michigan, na początku swojej uczelnianej kariery miał problemy z ilością czasu na boisku i trzy pierwsze lata był zaledwie QB3, a potem back upem dla przyszłego rozgrywającego NFL – Briana Griese, który jednak wielkiej kariery nie zrobił. Dopiero dwa ostatnie sezony Brady był starterem na uczelni, a i tak cały czas był pod presją, bo na karku czuł oddech innego rozgrywającego Drew Hensona, z którym rywalizował o pozycję w składzie. W 1999 r. Brady oficjalnie był starterem, ale w rzeczywistości head coach Michigan Wolverines wprowadził system rotacyjny, w którym Brady grał w pierwszej kwarcie, Henson w drugiej, a w przerwie decydował, kto będzie starterem drużyny w drugiej połowie. W sezonie 1999 Tom Brady poprowadził Michigan do zwycięstwa nad Ohio State w Orange Bowl. Brady do draftu przystąpił , jednak nic nie wskazywało na to, że zostanie wybrany wysoko. Na pewno nie pomógł mu w tym słaby Scouting Combine, gdzie na 40 jardów pobiegł w czasie 5.28 sekundy, co jest jednym z najsłabszych wyników w tym stuleciu. Niedawno z resztą Brady “ścigał się” sam ze sobą na 40 jardów i wyszło, że 46-letni Tom pobiegł szybciej od 22-letniego siebie.

Nie wspominając już o niesławnym zdjęciu z pomiarów, na którym Brady delikatnie mówiąc, nie grzeszy sylwetką sportowca.

Nie był ulubieńcem skautów nie tylko przez słaby Combine, ale często opisywano go jako „mało mobilnego QB” oraz „niezbyt atletycznego”, co budziło wątpliwości w kwestii uciekania z kieszeni pass rusherom (z dzisiejszej perspektywy brzmi to śmiesznie). To, że współdzielił rolę startera z Hensonem, również nie budziło wiary w jego umiejętności, bo jak oczekiwać od rotacyjnego QB na uczelni, żeby był starterem w NFL? Mimo wszystko doceniano fakt, że Brady miał nerwy ze stali i w tzw. clutch time, kiedy jego drużyna przegrywała, potrafił poprowadzić ją do zwycięstwa. Minusy jednak przeważały nad plusami i Tom Brady „spadł” aż do picku nr 199, z którym wybrali go New England Patriots. Na początku swojej profesjonalnej kariery był dopiero czwartym QB w hierarchii drużyny, jednak Bill Belichick „coś” widział w tym młodym chłopaku i nie zdecydował się przenieść go do składu treningowego, skąd każda drużyna mogłaby wziąć za darmo. Jak pokazała historia – był to słuszny wybór. W trakcie swojego debiutanckiego sezonu Brady ciężko zapracował na rolę backupa Drew Bledsoe’a – rozgrywającego wybranego przez Patriots w drafcie w 1993 i niekwestionowanego starterem. Tym bardziej, że w 2001 roku Bledsoe podpisał, rekordowy na tamte czasy kontrakt na 10 lat, na łączną sumę 103 mln dolarów. Był tylko jeden problem – Belichick zauważył, że na treningach Brady i Bledsoe… wcale nie odstają od siebie poziomem, a w niektórych aspektach młody QB był nawet lepszy od weterana. Ale mleko się wylało, kontrakt został podpisany i musiałoby wydarzyć się coś naprawdę złego żeby Bledsoe stracił pozycję startera. Na przykład poważna kontuzja. W październiku 2001 roku Patriots mierzyli się ze swoimi odwiecznymi rywalami – New York Jets i właśnie wtedy wydarzył się jeden z największych “what if…?” momentów w historii ligi.

Kontuzja wywołana tym powaleniem okazała się tak poważna, że Bledsoe nie zagrał do końca sezonu regularnego (jak okazało się później w szpitalu, Bledsoe miał krwotok wewnętrzny, więc gdyby nie to, że lekarz Patriots zauważył, że nie jest to zwykły wstrząs mózgu, Bledsoe mógłby tego nie przeżyć). Wtedy właśnie na jego miejsce wchodzi cały na granatowo Tom Brady, a reszta to już historia, którą wszyscy znają. 7 pierścieni mistrzowskich (w tym 6 z Patriots), 5 razy MVP Super Bowl, 3 razy MVP sezonu regularnego, 2 razy tytuł Ofensywnego Gracza Roku i w sumie 6 razy wybierany do All-Pro Team. Słowem – Legenda.

(NIE)SZCZĘŚLIWY ELI MANNING

Chargers, to Chargers – powiedzenie aktualne tak dzisiaj, jak i ponad 20 lat temu. Od 1998 roku zespół grający jeszcze w San Diego przeżywał telenowelę z rozgrywającymi. Zaczęło się od wyboru w drafcie w 1998, z numerem 2 Ryana Leafa, który delikatnie mówiąc nie odniósł sukcesu w NFL. Jego historia zasługuje na osoby tekst, ale słowem streszczenia: Leaf po prostu „nie dowiózł”, a mentalnie został jeszcze na uczelni, na której był gwiazdą i nie dorósł do bycia profesjonalnym sportowcem. Jest uważany za największego busta w historii ligi, ale niesłusznie, bo Leaf określany jest tym mianem, głównie przez pryzmat innego wyboru Indianapolis Colts tym samym drafcie: z numerem 1 do NFL trafia bowiem Peyton Manning. Leaf został zwolniony po katastrofalnym sezonie 2000, który Chargers zakończyli z bilansem 1–15 i numerem 1 w drafcie. Wówczas, w 2001 roku niekwestionowanie najlepszym QB do wzięcia w drafcie był Michael Vick. Ale pojawił się problem. Mianowicie, w tamtych czasach drużyny z debiutantami negocjowały kontrakty jak z wolnymi agentami. Dzisiaj odbywa się to na innych, bardziej skomplikowanych zasadach, ale wtedy Chargers negocjowali z Vickiem jeszcze przed draftem i nie mogli dojść z nim  do porozumienia. Wówczas, na dzień przed draftem, zdecydowali się oddać wybór #1 do Atlanta Falcons. Chargers z #5 – otrzymanym od Falcons – wybrali legendarnego biegacza LaDainiana Tomlinsona. W drugiej rundzie natomiast postawili na innego rozgrywającego – Drew Breesa, który był ich starterem do momentu, w którym doznał poważnej kontuzji, a jego kariera stanęła pod dużym znakiem zapytania. Bress odszedł jako wolny agent po sezonie 2005 do New Orleans Saints. Chargers prawdopodobnie nie pozbyliby się Breesa tak beztrosko, gdyby nie mieli kogoś w zanadrzu. Tym kimś miał być Eli Manning, ale został nim ostatecznie Philip Rivers. Jak do tego doszło? W drafcie 2004 Chargers znowu byli „dumnymi” posiadaczami pierwszego wyboru. Pewniakiem do pójścia z „jedynką” był właśnie Eli Manning – brat wspomnianego Peytona. Tyle że Eli wcale nie palił się do przeprowadzki do San Diego i jego otoczenie (z ojcem Archiem na czele) oraz sam Eli dawali Chargers jasno do zrozumienia, żeby ci lepiej oddali pierwszy pick komuś innemu. Dlaczego Maninngowie nie chcieli żeby Eli trafił do Chargers? Archie Manning miał okazję rozmawiać z Ryanem Leafem i ten rzecz jasna nie wypowiadał się pozytywnie na temat swojego byłego zespołu. Sam Eli przyznał, że „był zmartwiony tym, w jakim położeniu znajdują się Chargers”. Będąc bardziej precyzyjnym Manning nie chciał trafić do drużyny, która przegrywa i jest w rozsypce (uroki bycia wybieranym z  „jedynką” w drafcie). Chargers jednak założyli klapki na oczy i prawdopodobnie myśląc, że Eli jeszcze zmieni zdanie, wybrali go, co poskutkowało jedną z najbardziej ikonicznych fotografii w historii NFL:

Jak się można było domyślić, Manning nie zmienił zdania i twardo obstawał przy wymianie. Ostatecznie Eli trafił do New York Giants, którzy do San Diego poza paczką wyborów, wysłali również wybranego z #4 w tym samym drafcie Philipa Riversa. Rivers okazał się dobrym rozgrywającym, jednak to Eli Manning poprowadził Giants do dwóch wygranych Super Bowl. Co ciekawe, Chargers są jedną z niewielu drużyn, która w całej swojej historii wybrała w drafcie dwóch rozgrywających, którzy mają na koncie wygrane Super Bowl i jednocześnie są jedyną drużyną, z którą żaden z tych rozgrywających nie zdobył pierścienia.

SHUT UP AND TAKE MY WHOLE DRAFT CLASS

Wymiana, która była tak zła, że zasłużyła sobie na własną stronę na Wikipedii. Ale od początku… Mike Ditka to legendarny head coach Chicago Bears, który zdobył z nimi Trofeum Vince’a Lombardiego w sezonie 1985 i jest to na razie jedyne w historii zwycięstwo Bears w Super Bowl. Jednak nic nie trwa wiecznie i tak było z kadencją Ditiki, który po słabym sezonie został zwolniony z Chicago w 1992 roku. Po pięciu latach przerwy od „trenerki” Ditka wrócił jako nowy head coach New Orleans Saints. Święci potrzebowali dużego nazwiska: od 1992 roku nie mieli bilansu na plusie, a organizacja praktycznie od zawsze była ligowym popychadłem. Ditka miał to zmienić, ale początki były trudne. Oba  sezony Saints z Ditką w roli pierwszego trenera kończyły się bilansem 6-10. Wskaźnik ni to na play-offy, ni to na topowy wybór w drafcie. W 1998 roku Święci próbowali zrobić trade up po wybór w czołowej dwójce draftu. Jednak ani Colts, ani Chargers nie zgodzili się oddać swojego picku, w zamian za WSZYSTKIE wybory Saints z 1998 roku, a jak wiemy z poprzedniej części tego artykułu, tymi wyborami byli Peyton Manning oraz Ryan Leaf. Rok później Saints znaleźli się na 7. miejscu w drafcie i znów chcieli zrobić trade up. Tym razem się udało – w zamian za podskoczenie o dwie pozycje w górę, Saints oddali do Washington Redskins pierwszą, trzecią, czwartą, piątą, szóstą i siódmą rundę draftu 1999 oraz pierwszą i trzecią rundę draftu 2000. Tak, Saints oddali całą swoją klasę draftową z 1999 i przyszłą pierwszą rundę, żeby wybrać… running backa, Ricky’ego Williamsa. Dzisiaj nie brzmi to najlepiej, ale wówczas biegacze odgrywali dużo ważniejszą rolę, niż dzisiaj, a sam Williams zapowiadał się jako pokoleniowy talent, który wygrał nagrodę Heismanna. Czy się to opłaciło drużynie z Nowego Orleanu? Saints skończyli sezon 1999 z bilansem 3-13, dzięki czemu mieliby #2 w drafcie 2000, ale ten pick oddali do Redskins (inna sprawa, że drużyna z Waszyngtonu nie potrafiła go wykorzystać) a Mike Ditka został zwolniony. Williams okazał się solidnym biegaczem, jednak w ogóle nie uzasadniał wybrania go tak wysoko, a szczególnie po zapłaceniu takiej ceny przez Saints. Święci jednak zrekompensowali sobie tę nieszczęsną wymianę, oddając Williamsa do Miami Dolphins w zamian za dwie pierwsze rundy (w 2002 i 2003 roku). Na Florydzie Ricky pokazał na co go stać, bo w sezonie 2002 nie tylko został wybrany do Pro Bowl, ale również do 1st Team All-Pro.Williams w późniejszym etapie swojej kariery miał parę przerw od NFL, zahaczył nawet o Toronto Argonauts z CFL, a karierę zakończył w sezonie 2011 po odejściu z Baltimore Ravens. Wymiana nie miała zbyt wiele plusów dla Saints, ale z pewnością dla wszystkich, jednym wielkim plusem całej tej sytuacji była kultowa dzisiaj okładka magazynu ESPN:

Saints mogą się tylko pocieszać, że mogło być nawet gorzej.

OFERTA DO ODRZUCENIA

W tym samym roku Saints próbowali podskoczyć jeszcze wyżej, za jeszcze większą cenę niż za Ricky’ego Williamsa. Celem był pick #3, który posiadali Cincinnati Bengals. W 1999 roku za najlepszych rozgrywających do wzięcia w pierwszej rundzie uważano Tima Coucha (wybranego przez Cleveland Browns), Donovana McNabba (Philadelphia Eagles) oraz Akiliego Smitha, wychowanka uczelni Oregon. Bengals byli tak pewni Smitha, że odrzucili ofertę wymiany z Nowego Orleanu opiewającą na 9 picków (sic!). Smith jednak, był na tamte czasy innym archetypem rozgrywającego, niż obowiązujący wówczas w NFL model QB “statuy”, od którego nie wymagano częstego (jeśli w ogóle) biegania, a bardziej miał skupić się na rzucaniu dalekich i precyzyjnych piłek. Tymczasem Akili był tego totalnym przeciwieństwem – na uczelni sam często biegał, grał dużo akcji zmyłkowych (RPO), ale niekoniecznie daleko rzucał. Z pewnością bardziej odnalazłby się w dzisiejszej lidze, ale Bengals uparli się, że “zaadaptują” Smitha do ligowych standardów. Delikatnie mówiąc – nie wyszło. W ciągu 4 lat, które spędził z Bengals, zagrał tylko w 17 meczach, rzucił 5 przyłożeń i 13 przechwytów. Oczywiście, to też nie tak, że Smith nie pozostawał bez winy, bo na początku zawodnik nie mógł dogadać się z klubem w kwestii kontraktu, przez co stracił zdecydowaną większość przedsezonowego obozu treningowego w swoim debiutanckim sezonie. Ostatecznie strony podpisały umowę dopiero w sierpniu, czyli tuż przed startem sezonu regularnego. Sam kontrakt również nie był mały: w ciągu siedmiu lat jego obowiązywania Smith mógł zarobić do 56 mln dolarów, a za sam podpis zgarnął 10,8 mln. Według koordynatora ofensywy Bengals, Smith miał problemy z nauką playbooka drużyny i nie przykładał się do tego, tak jak trenerzy by tego oczekiwali. Smith po przygodzie w Cincinnati zahaczył o składy treningowe Green Bay Packers i Tampa Bay Buccaneers, by następnie spróbować swoich sił w NFL Europe w barwach Frankfurt Galaxy. Karierę zakończył w 2007 roku po jednym sezonie spędzonym w Calgary Stampeders z ligi CFL.

TO NIE NASZ QUARTERBACK!

Zostańmy jeszcze na chwilę przy drafcie 1999, ale podskoczmy o jeden pick w górę. Jak już nam wiadomo z fragmentu o Akilim Smithie, Philadelphia Eagles wybrali z #2 QB Donovana McNabba, ale kibicom Eagles ten wybór nie za bardzo przypadł do gustu…

Dlaczego fani Orłów aż tak krytycznie zareagowali na wybór McNabba? Wszystko zaczęło się od pewnego radiowca z Philadelphii, który dość mocno budował hype wokół Ricky’ego Williamsa i mówił, że Eagles MUSZĄ wziąć Williamsa aby organizacja stanęła na nogi. Fani z Miasta Braterskiej Miłości podchwycili „propagandę pro-Williamsową” i byli nastawieni na wybór właśnie jego. Tymczasem, debiutujący w roli head coacha Andy Reid, miał inne plany. Kiedy więc Paul Tagliabue wyczytał nazwisko rozgrywającego Syracuse przy picku Eagles, zaczęło się buczenie i gwizdy. Jak się potem okazało McNabb zrobił nie tylko lepszą karierę od Williamsa, ale od każdego innego rozgrywającego z tego draftu. Razem z Reidem poprowadzili Eagles do drugiego występu w Super Bowl w historii, gdzie jednak nie udało zatrzymać się dynastii Patriots. Mimo niezaprzeczalnych zasług dla drużyny i swoich umiejętności McNabba i fanów Eagles dalej łączyła relacja “love to hate”, która zaczęła się w dniu draftu 1999 roku. Kto wie jak wyglądałaby historia Eagles i samego McNabba, gdyby nie wykończyły go kontuzje, które niewątpliwie skróciły jego obiecującą karierę.

„WHO IS KEN O’BRIEN?”

Te słowa miały paść z ust Dana Marino, kiedy to New York Jets zamiast niego wybrali właśnie Kena O’Breina. W drafcie w 1983 roku wśród rozgrywających było parę gorących nazwisk: John Elway, Todd Blackledge, Jim Kelly, Tony Eason oraz właśnie Dan Marino. Elway poszedł z pickiem nr 1 (wybrany przez Baltimore Colts, zaledwie tydzień po drafcie wymieniony do Denver Broncos), Blackledge z nr 7 (Kansas City Chiefs) Kelly z nr 14 (Buffalo Bills), Eason z nr 15 (New England Patriots) a Marino spadał, spadał i spadał po tablicy, bo akurat żadna drużyna nie miała potrzeby brać QB. Aż przyszedł czas na Jets, którzy akurat taką potrzebę mieli i każdy myślał, że Nowy Jork będzie nowym domem dla Dana Marino. Pete Rozelle zaczął czytać kartkę z wyborem Jets, zrobił dramatyczną pauzę po słowie „quarterback” i… wyczytał Kena O’Brien’a, mało znanego rozgrywającego z małej uczelni UC Davis. Zdziwienie kibiców Jets było chyba jeszcze większe niż samego Marino. Rozgrywającego odpuścili sobie również Bengals i Raiders i Marino spadł aż do wyboru nr 27, co przed draftem było nie do pomyślenia. Miami Dolphins ponoć w ogóle nie byli przygotowani na to, że Marino spadnie aż do ich picku, ale bez zastanowienia go wzięli. Marino trafił pod opiekę Dona Shuli i miało to zdecydowanie pozytywny wpływ na jego rozwój. Mimo, że Dolphins z Marino i Shulą na pokładzie nie wygrali Super Bowl (raz udało im się tam dotrzeć, ale polegli z 49ers Joe Montany), to liczne wyróżnienia indywidualne czynią go jednym z najlepszych QB w historii NFL oraz prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem Dolphins w dziejach. A Ken O’Brien? Zaliczył solidną karierę, dwa razy został wybrany do Pro-Bowl, dwa razy wprowadził Jets do play offów i był ich starterem do 1991 roku, ale nigdy nie osiągnął takiego pułapu jak Marino. Sam draft 1983 uchodzi za jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy w historii. Z tej klasy pochodzi aż 7 członków Hall of Fame (w tym John Elway, Jim Kelly oraz Dan Marino), a w samej pierwszej rundzie zostało wybranych aż sześciu rozgrywających, co do dzisiaj jest rekordem.

NAJLEPSZA KLASA DRAFTOWA JEDNEJ DRUŻYNY

Siedmiu Hall of Famerów w jednym drafcie brzmi nieźle? To co powiecie na czterech, ale wybranych przez jedną drużynę? Ta sztuka udała się w 1974 roku Pittsburgh Steelers i był to kluczowy draft dla budowy dynastii Steelers lat 70. XX wieku. W pierwszej rundzie Stalowi wybrali skrzydłowego USC Lynna Swana (co ciekawe Swan został w 2006 roku wybrany na gubernatora stanu Pensylwania), w drugiej rundzie linebackera Jacka Lamberta, w czwartej ponownie skrzydłowego Johna Stallwortha oraz w piątej centra Mike’a Webstera. Dzięki między innymi tym wyborom Steelers stali się dominatorami ligi. Wygrywali Super Bowl aż czterokrotnie w latach 1974–1979, a Lambert stał się liderem defensywy Stalowych nazywanej w tamtych latach „Steel Curtain”. Do dzisiaj, żadnej innej drużynie nie udało się wybrać więcej niż dwóch Hall of Famerów w jednym drafcie.

NAJGORSZY PIERWSZY PICK W DRAFCIE

Chyba żadna inna pozycja nie jest tak bardzo narażona na bycie bustem jak właśnie rozgrywający. Wspomniałem o Ryanie Leafie i Akilim Smithie, pora na zawodnika, który jak najbardziej zasłużył sobie na miano tego największego ligowego niewypału. JaMarcus Russell – rozgrywający LSU – został wybrany z pierwszym pickiem draftu 2007 przez Oakland Raiders. Tuż za nim zostali wybrani Calvin „Megatron” Johnson oraz Joe Thomas – obaj przyszli Hall of Famerzy. W samej pierwszej rundzie były jeszcze takie nazwiska, jak Patrick Willis czy Darrelle Revis. Przy Russellu było kilka czerwonych flag – mimo że fizycznie i atletycznie był w czołówce, to na rozmowach z drużynami nie wypadał już tak dobrze. Matt Millen – były zawodnik Raiders, a w tamtym czasie generalny menedżer Lions – ostrzegał swoją byłą drużynę, aby ta nie brała z #1 Russella, ponieważ zauważył że podczas rozmowy JaMarcus jest „bardzo rozkojarzony”. Jako że Lions w tamtym czasie mieli #2, intencją Millena prawdopodobnie było to, aby Russell spadł do ich wyboru i wówczas to tam  zostałby wybrany. Na szczęście dla Lions tak się nie stało, bo trafił do nich w ten sposób Calvin Johnson. W takim samym tonie wypowiadał się również ówczesny head coach Raiders – Lane Kiffin, który był za tym żeby wybrać Johnsona. Al Davis jednak był jednym z najbardziej upartych właścicieli w lidze i postawił na swoim. Mimo wybrania rozgrywającego z pierwszym pickiem, Kiffin nie mianował Russella starterem na początku sezonu, ale systematycznie wpuszczał go z ławki. Russell miał przebłyski, ale tylko przebłyski. Dość szybko zauważono, że JaMarcus nie przykłada się do swojej pracy tak jak powinien i zaczęto podejrzewać, że nie studiuje playbooka. Aby sprawdzić czy to prawda, trenerzy dali Russellowi płyty DVD z nagraniami do przestudiowania. Haczyk polegał na tym, że płyty były puste, więc gdy JaMarcus nie zgłosił, że z nagraniami jest coś nie tak. Ba, nawet zapewnił trenerów, że je obejrzał. W ten spoób został złapany na gorącym uczynku. Mało tego, dziennikarze zaczęli zwracać uwagę, że JaMarcus znacznie przytył – jego pomiary na Combine wskazały, że ważył 265 funtów (ok. 120 kg), dużo jak na rozgrywającego. W sezonie 2009 źródła podawały, że Russell ważył 290–300 funtów. Przez następne dwa sezony (już bez Lane’a Kiffina jako head coacha) Russell był starterem Raiders, ale w rzeczywistości był rotacyjnym rozgrywającym z innymi zawodnikami (był moment, w którym Raiders mieli w rosterze pięciu QB). Jak już zdarzało mu się wchodzić na boisko, to nie prezentował nic dobrego, a częściej zaliczał straty niż przyłożenia. W ciągu trzech lat swojej profesjonalnej kariery JaMarcus Russell rzucił 18 TD przy 23 INT. Trzy lata w Oakland były jedynymi w profesjonalnej karierze Russella. Jak widać, nie każdy najwyżej wybrany rozgrywający musi być dobry.

DRAFT W „BAŃCE”

W 2020 roku, cały świat stanął na głowie z doskonale znanych przyczyn. Pandemia Covid-19 dosięgnęła wszystkie imprezy masowe, w tym przede wszystkim wydarzenia sportowe. NBA na przykład skróciła sezon regularny, a same play-offy rozegrały się w zamkniętym na świat zewnętrzny ośrodku w Orlando na Florydzie. Na szczęście dla NFL Super Bowl udało rozegrać się jeszcze przy pełnych trybunach, ale już rok później nie było tak kolorowo i mecz odbył się przy bardzo ograniczonej widowni. Covid dosięgnął również organizację draftu, który jest przecież ważnym wydarzeniem medialnym – na żywo uczestniczą w nim tysiące osób. Organizatorzy wpadli na banalny, ale jak się potem okazało, udany pomysł zrobienia draftu zdalnie. Sam draft 2020 uważany jest za jeden z najlepszych w ostatnich latach. Wybrani zostali wówczas m.in. Joe Burrow, Justin Herbert, Jalen Hurts, Tua Tagovailoa, Jordan Love, Justin Jefferson, Jerry Jeudy, CeeDee Lamb, Tee Higgins, Michael Pittman Jr., Chase Young, Patrick Queen, Derrick Brown, Antoine Winfield, Jaylon Johnson, Trevon Diggs i Justin Madubuike. Ale draft został zapamiętany nie tylko ze względu na świetną klasę, lecz także (a może przede wszystkim) dzięki temu, że widzowie mieli okazję zobaczyć, jak na co dzień żyją trenerzy i generalni menedżerowie poszczególnych drużyn. Byli też świadkami niecodziennych wydarzeń, jak np. Roger Goodell… w zwykłym t-shircie, zamiast pełnego garnituru, podczas wyczytywania kolejnych picków. Widzieliśmy niezwykle emocjonalną reakcję taty Javona Kinlawa na wybranie jego syna przez San Francisco 49ers:

Poznaliśmy dziwne nawyki żywieniowe jednego z zawodników (Will Levis, przykro mi, nie byłeś pierwszy):

Zobaczyliśmy osobliwy wystrój pokoju trenera Vikings – Mike’a Zimmera:

Zobaczyliśmy, czyj portret na ścianie ma Sean McVay:

Ale gwiazda wieczoru mogła być tylko jedna:

8 LUTEGO 1936 ROKU

To prawdopodobnie jedna z najważniejszych dat w historii futbolu. To właśnie tego dnia odbył się pierwszy w historii ligi Draft, zwany oficjalnie Annual Player Selection Meeting. Miało to miejsce w istniejącym do dzisiaj Ritz-Carlton Hotel w Filadelfii, a pierwszym zawodnikiem, który został wybranym w drafcie został RB Jay Berwanger, którego wybrali Philadelphia Eagles. Jednak właściciel drużyny – Bert Bell – nie był w stanie wynegocjować kontraktu, który zadowoliłby obie strony (wówczas kontrakty debiutantów były negocjowane tak jakby byli wolnymi agentami) i był zmuszony zadzwonić do George’a Halasa, właściciela Chicago Bears i wymienić Berwangera. Co ciekawe, Bears już wcześniej chcieli dokonać wymiany z Eagles za ich pick w drafcie, ale Eagles nie przyjęli propozycji. Tyle że… „Papa Bear” też nie doszedł do porozumienia z Berwangerem i ostatecznie pierwszy w historii zawodnik wybrany w drafcie NFL nie zagrał nawet snapa w profesjonalnym futbolu. Co warte podkreślenia – decyzja Berwangera nie była pojedynczym przypadkiem. Spośród 81 wybranych w tamtym roku zawodników tylko 24 zdecydowało się podpisać kontrakt z którąś z drużyn. Zatem łatwo dojść do wniosku, że pierwsza edycja draftu nie zakończyła się wielkim sukcesem. Należy pamiętać, że futbol nie był wówczas najpopularniejszym sportem, a co za tym idzie granie w NFL nie było aż tak opłacalne i wielu zawodników z uczelni wybierało ścieżki kariery zgodne ze swoim kierunkiem studiów.

***

Tegoroczny draft zbliża się wielkimi krokami. Już w nocy z 25 na 26 kwietnia spełni się wiele marzeń o tym, aby grać w najlepszej lidze świata i aby tam osiągnąć szczyt w postaci pierścienia. Zanim jednak do tego dojdzie może zaciekawi was, skąd wzięła się idea draftu w głowie Berta Bella, jakie były jego motywacje i jak samo wydarzenie ewoluowało nie tylko organizacyjnie, ale przede wszystkim medialnie. Jeśli chcecie poznać całą historię draftu, odsyłam Was do podcastu NFLplRadio, w którym Karol Potaś i Witold Cebulewski przez ponad dwie godziny obszernie omówili to wydarzenie.

Autor: Igor Białecki

Korekta: Adam Fabisiewicz

***

Mamy też swoją, dedykowaną grupę na Facebooku. Zapraszamy do dołączenia.
https://www.facebook.com/groups/464888500937826

Leave a Reply

Discover more from NFLPolska

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading